Ogólnie to jest ze sto stopni.
Gdy to piszę jest trochę mniej, pewnie koło dwudziestu kilku, ale zważywszy, że dochodzi pierwsza w nocy – przesada mimo wszystko. Z prawej dmucha na mnie wentylator, program nr 4, urywa głowę i zapewnia zapalenie ucha, ale przynajmniej da się funkcjonować. Z lewej, przez otwarte okno, cykają jakieś stwory. Zrobiła się u nas Kalifornia.
Ostatnie dwa weekendy spędziłem topiąc się w garniturze na weselach i popijając chłodną wódkę. I łiski. Otwarty bar na weselu to błogosławieństwo. Ogólnie ostatnio jakoś dużo pijemy. A to piwo, a to wino czy nalewki. Ale gdy tak gorąco – pić przecież trzeba. Gramy też w karty, zapomniałem już takie to fajne.
Jutro z Karolem pakuję się do nagrzanego busa i jedziemy do Krakowa. Trzeba wreszcie znaleźć mieszkanie. Perspektywa mieszkania pod Mostem Grunwaldzkim jest kusząca, jednak niepewna kwestia internetu nie pozwala nam zaryzykować. Szukanie lokum to koszmar. a w takim upale jak obecnie, to będzie tak, jak jechanie czwórką na Bagatelę w godzinach szczytu w poniedziałek. Ale musi się udać.
Nie chce mi się tam jechać. Jak wakacje – to dom.
Odzwyczaiłem się już od Krakowa, u nas też jest fajnie.