Skarby

przypinka/książeczka/Częstochowa

DSC_93181. Przypinka z kartki walentynkowej

W pierwszej klasie liceum, razem z Sabą, wysłaliśmy sobie nawzajem kartki walentynkowe. Takie bogate, z przypinką na froncie. Mimo przedszkolnego ślubu, który próby czasu nie przetrwał, sentyment pozostał.

Żartuję. Po prostu przypinki nam się spodobały, a głupio było sobie samemu kupić walentynkę.

2. Książeczka Wojskowa.

Gdy dostałem zawiadomienie do stawienia się na Wojskową Komisję Uzupełnień coś mnie ukłuło. Coś w stylu – o, panie, jesteś pan już chłop.

Przez lata osłuchałem się historii żywcem zza parawanu, gdzie lekarze ważą w dłoniach jądra, a potem każdą się nachylić i zakasłać. I to tak przeważnie przy dziesięciu innych kolegach. I mimo że nie mam się czego wstydzić, to jakaś myśl z tyłu głowy o paradowaniu na golasa razem z kolegami – kandydatami na wojaków, wprawiała mnie w zakłopotanie. Przecież nikt nie wiedział co na nas czeka za tymi legendarnymi drzwiami.

Rankiem stawiliśmy się w umówionym miejscu, usiedliśmy w jakimś dużym pokoju z telewizorem i słuchaliśmy, co mają nam do powiedzenia. A były to urzędnicze słowa o tym, że warto iść do wojska, jest całkiem fajnie, za chwile obejrzycie filmik, po kolei będziecie wychodzić po tamtych schodach w górę, potem pierwsze drzwi na prawo, a potem tu wracacie. Robiliśmy co koleś kazał. Najważniejsze było to, że po raz pierwszy od kilku lat spotkaliśmy się ze znajomymi z gimnazjum, a nawet podstawówki (do WKU wzywano nas rejonami), reszta zeszła na dalszy plan. Ci, którzy już wracali z komisji mówili, że nie jest źle. Inni, że no spoko, ale majty trzeba ściągnąć. W sumie to było mi już wszystko jedno, atmosfera była dobra i tego trzeba się trzymać.

Gdy weszliśmy schodami, a potem przez pierwsze drzwi na prawo, trafiliśmy do przedsionka głównej atrakcji. Tutaj nas przepytywali, spisywali, dawali jakiś papier do łapy i kierowali za parawan. Tam otrzymaliśmy krótkie polecenie:

Rozbierać się.

Szybko okazało się, że wystarczy do majtek. Chwila konsternacji, wciągnięcia brzucha i zaraz wchodziliśmy za drzwi pełne kutasów poprzebieranych za lekarzy. A tam jak na zawodach – trzeba zaliczyć każdą bazę, przez mierzenie delikwenta (coby się w przyszły mundur zmieścił, gdy już przyjdzie mu ginąć za ojczyznę), sprawdzanie czy nie jest aby niekompletny i czy dobrze widzi (wrogą czerwień trzeba wypatrzyć!) oraz kwestia wszystkich spraw mniej lub bardziej ważnych. Ale majtów zdejmować nie trzeba było. Białe kutafony przerzucały nas sobie dodając jakieś prymitywne docinki, a my jako gówniarze w samej bieliźnie byliśmy od początku na straconej pozycji.

Jak sobie teraz o tym myślę, to mogłem odpyskować.

3. Zdjęcie z pielgrzymki do Częstochowy.

O przebłaganie łask na czas matur pojechaliśmy do Częstochowy. Część klasy, której bliżej do górnolotnego agnostycyzmu niż cebulastego katolicyzmu od początku kręciła nosem. Ja do perspektywy całodobowych modlitw przekonany nie byłem ale hej! wycieczka to wycieczka! Jak się się potem okazało, to był jeden z lepszych wypadów w liceum. Pogoda była piękna, miasto całkiem przyjemne, a my dostaliśmy wolną rękę na cały dzień. Przemodliliśmy cały dzień siedząc w częstochowskich ogródkach i popijając piwo do pizzy. I cykając sobie zdjęcia. To jest spod bazyliki.

A gdy wróciliśmy na apel jasnogórski było już przyjemnie chłodno. Całość umilił nietoperz, który wpadł w rozmodlony tłum.

Maturę zdali wszyscy.

Zwykły wpis

Dodaj komentarz